niedziela, 17 marca 2013

Deezer - czego mi brakuje

Z muzyki korzystam zawsze i wszędzie, dlatego przez wiele lat towarzyszył mi iPod. Serwisy oparte na chmurze zrewolucjonizowały podejście do posiadania plików i (co przyznaję ze smutkiem) player powędrował w kąt. Deezer, z którego aktualnie korzystam ma wiele plusów - ma sporą bibliotekę (nadal brakuje nowego Flying Lotusa, nie ma płyt Dwóch Sławów, HAOSu i Polskiego Karate), obsługuje większość posiadanych przeze mnie urządzeń i jest tani (20zł za miesiąc to naprawdę przyzwoite rozwiązanie).
Podstawowym problemem, z jakim się zmagam jest hardware. Przypuszczalnie - idę do pracy z telefonem naładowanym na 100%, tam powiedzmy przez 2 godziny słucham muzyki w trybie offline (3G chodzi normalnie), wracam do domu, idę na rower, odpalam tracker (z gps) no i chciałbym posłuchać muzyki w trasie. Nawet przy baterii 2000 mAh, którą załadowałem do mojego SGS2 może się zdarzyć, że telefon padnie podczas wycieczki.

równie znienawidzone jak blue screen w windzie

Jednym rozwiązaniem jest opcja na Franciszka, czyli skromność ponad wszystko. No ale mija się to z funkcjonalnością smartfona. Mógłbym jeszcze używać mojego Nexusa 7 jako player ale łażenie/jeżdżenie z 7-calowym klockiem jest równie zabawne jak robienie zdjęć iPadem. Trzecim rozwiązaniem jest osobny player obsługujący Deezera - i ku temu się skłaniam. Niestety wybór na Polskim rynku jest ograniczony: albo dosyć drogi iPod Touch albo pojedyncze urządzenia, głównie z serii Galaxy S Player (poza najmniejszym przedstawicielem praktycznie niedostępne w Polsce). W tej chwili to niezagospodarowany rynek i liczę, że sytuacja zacznie się zmieniać gdy gawiedź skuma, że stream z chmury jest okej. A Google, żeby nie zostać w tyle, przekona ich do tego.
Chyba że jest jeszcze inne rozwiązanie, na które nie wpadłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz