czwartek, 26 grudnia 2013

Justin Bieber na zawsze w naszych sercach [*]

Kto by pomyślał, że do nowego wpisu nie zmusi mnie Papież Franciszek czy Pikej, a chłopiec, dzięki któremu w mózgach (i innych wrażliwych obszarach) małoletnich dochodzi (?) do wyraźnej ekscytacji.

Justin Bieber odchodzi. Kurtyna opada. Szloch, szał, fala samobójstw wśród zwierzyny leśnej.


Justin znudził się muzyką. W sumie jak można mu się dziwić - to raptem kilka dźwięków, może z 10 instrumentów, jakieś tam oktawy czy inne pierdoły. Muzyka jest nudna. Te teledyski, dwa dni planu zdjęciowego, wstawanie o 7 rano (albo i wcześniej). Potem koncerty, które są wyczerpującą sprawą. Można się porzygać. No i zabiegi promocyjne, spotkania ze szlochającymi nastolatkami. Zero szansy na bzykanko, bo przychodzą z rodzicami. NUDA.

Justin może teraz na spokojnie liczyć hajs. Gdyby jednak zaczął się nudzić, to ma sporo opcji:
  • nagranie jeszcze bardziej żenującej reklamy Samsunga niż ta, o której piszę (wiem, że wiecie ocb),
  • życie upadłego celebryty (chlubnymi wzorami niech będą Macaulay Culkin i Piotr Kędzierski),
  • pierwszoplanowe aktorstwo, począwszy od komedii rodzinnych aż po dramaty psychologiczne, jak Maciej Musiał,
  • prowadzenie lajfstajlowego blogaska z toną product placementu, pisanego przez stażystów dziennikarstwa z Ełku,
  • przerzucenie się na sport, udział w rajdach, niebezpiecznych skokach bez spadochronu etc. (kilka osób by mocno kibicowało),
  • wzięcie pod skrzydła mentorskie kolejnej małoletniej gwiazdy i stworzenie fabryki bieberopodobnych "artystów", kochanych przez grupę under 10 (wiek/IQ). Generalnie, to jest bardzo dobry pomysł: tego samego dnia Bieber 2 mógłby grać w Los Angeles, Bieber 3 w Barcelonie, a Bieber 8 w Zimbabwe... hajs zgadzałby się trzykrotnie! A gdyby do tego dołożyć hologramy to każdy powiat mógłby mieć Biebera w tym samym momencie (wystarczyłby spory generator prądu)!
A tak poważniej, czy ktoś wierzy, że robiący mega kasę śpiewak powie eee, już nie chcę, będę teraz pracował w punkcie ksero? #niesądzę

niedziela, 22 września 2013

Stop zwolnieniom z WF-u, start myśleniu

Ministerstwo Sportu i Turystyki obudziło się po wakacjach, reklamując swoją nową akcję Stop zwolnieniom z WF-u, w której zachęca dzieci, młodzież, rodziców i starców do większej aktywności sportowej. Idea jest fajna, szczególnie że pokolenie komputera, czpisów, coli i mamo, zawieź mnie ruchu ma nad wyraz mało.

Riczard nie opuścił ani jednej godziny WF-u. Chcesz się bujać z najfajniejszymi laskami na dzielni? Biegiem na boisko!

U mnie lekcje WF-u przez 8 lat podstawówki i 4 lata (niezłego) liceum wyglądały następująco: za małolata ogólnorozwojówka na korytarzu, później szekspirowskie pytanie gała czy siata? (ewentualnie basen, na który jechało się godzinę, pływało 45 minut i wracało godzinę) aby na koniec dodać do tego jeszcze siłownię, gdzie więcej i tak rozmawialiśmy niż rzeczywiście ćwiczyliśmy. Korzystając z rodzinnego researchu dowiedziałem się, że wiele się w tej materii nie zmieniło. Uważam, że jak na metropolię, jaką jest Radom, jest nieźle. Co jednak z mniejszymi miejscowościami?

Orlików jest sporo i są niezłą bazą do wykorzystania. Trzeba jednak ludzi skutecznie zachęcić do sportu i stale podniecać w nich ogień współzawodnictwa. Nie spotem, w którym lektor z flow Błaszczaka informuje, że aktywność fizyczna jest dobra, tylko gruntownymi szkoleniami. Na zajęciach (szczególnie w młodszych klasach) nadal obowiązuje ćwiczenie w trampkach. Polecam każdemu założenie takich szmacianych bucików, przebiegnięcie 500 m, kilkukrotne podskoczenie, skłony i skręty. Po takim eksperymencie większość z Was zadzwoni do ex i przeprosi za wszystkie wrzuty na fejsie, bo generalnie, w porównaniu z bolącymi stopami, nie była taka zła. Nie wiem, czy Bolesław (lat 9), kiedykolwiek zechce biegać wiedząc, że po takim wysiłku będzie żałował, że nie jest Pistoriusem.

Dziwi mnie brak współpracy pomiędzy szkołami a ośrodkami sportowymi. Skoro już nie ma SKS-ów to możnaby zamiast nich zorganizować szkółki gier zespołowych (nie tylko piłki nożnej, zupełnie amatorskie) czy wizyty na siłowni/aerobiku. Fajnie, żeby młodzi ludzie mogli zwrócić się do nauczycieli z prośbą o opracowanie planów treningowych, zamiast szukania ich w internecie i pakowania białka, bo siada po bronksie.

Poza pakowaniem kasy w reklamę, warto ocieplić wizerunek WF-u, jako przedmiotu szkolnego, który nie musi wiązać się z tym, że dziecko wychodzi obolałe z zajęć i ma po nich ochotę na batona i napój gazowany. Tu jednak potrzebne jest działanie zarówno szkoły, rodziców jak i lokalnych ośrodków sportowych.

niedziela, 1 września 2013

Hip Hop Kemp - oczekiwania vs rzeczywistość vol. 2

Tydzień temu wróciłem z Kempa, lecz zanim zdobyłem się na szczegółową relację musiałem się umyć. Głównie z tego powodu trzeba było czekać tyle na ten tekst.

Czy było warto? Jak rozwiązano tzw. problem litewski? Czy narkotyki w Czechach są tańsze niż w Lubiążu?

1. Headlinerzy - ludzie narzekają, że z roku na rok line up Kempa jest... mniej przyciągający. Podczas rozmów ze znajomymi doszliśmy do wniosku, że może lepiej byłoby zaprosić jednego giganta zamiast trzech solidnych wymiataczy. Obstawialiśmy nawet Nasa albo Jaya. Jednak, znając życie, kółko truskulowe z Bolesławca podniosłoby raban, że ani Nas ani Jay nie nadają się na Kempa i trzeba wrócić do wcześniejszego układu. Nie zrobisz dobrze wszystkim, jak mówi Sasha Grey.
Które koncerty zapamiętam?
R.A. The Rugged Man - co za świr! Rzucanie mięsem (i wózkiem inwalidzkim) w publiczność zasługuje na szczególne wyróżnienie. Zdecydowanie najbardziej charakterystyczny występ.
De La Soul - cały czas power, freezy podczas Rock Co.Kane Flow - whoa, mogą grać co roku!
M-Phazes & MC Illy - pół godziny puszczania bitów (taaaakich bitów) i pół godziny z emce. Nie bujałem się tyle nawet na huśtawce. Obok nas stał Bisz i też widziałem, że mu się podoba.
Bisz z livebandem - Oera spotykaliśmy codziennie w Tesco, Bisza tylko na scenie. Jeśli chodzi o polskich wykonawców zdecydowanie zagrał najlepiej.
Kendrick zostaje wymieniony na końcu, bo wyszedł i zagrał koncert. Bardzo dobry koncert. Tyle. Może po prostu miałem za duże wymagania.
Jeszcze jedna sprawa odnośnie line upu. To, co gra El-P jest rewelacyjne, ale nie wiem czy nadaje się na główną scenę w nocy, gdy publika jest już nieco zamulona. To samo Shabazz Palaces przed Baauerem. No i Organized Threat w cholernie dusznym hangarze. Żałuję, że nie widziałem Wudoe, Zeusa obserwowałem z 7816353815231 rzędu już przed hangarem i przyszedłem na sam koniec Kontrafaktu.



2. Atmosfera - podobno z fajnymi ludźmi zawsze bawi się dobrze. Ja spędziłem ten czas wybornie, dlatego z tego miejsca chciałem podziękować wszystkim, którym zatrułem życie podczas wyjazdu: Gosia, Wojtek, Darek i Jędrzej - jesteście najlepsi i dla Was wielkie 5!

3. Piwo, kobiety i śpiew - mimo iż hedonizm nie jest nam obcy, wszystko odbywało się w granicach przyzwoitości. Stolec pod prysznicem i przelewające się tojtoje to nie nasza sprawka.

4. Ogólne wrażenia. Będąc kempowym świeżakiem dostałem niezłą lekcję życia. Okazało się na przykład, że iPhone ładuje się godzinę, dzięki czemu ludzie biegali i robili zdjęcia a ja walczyłem z 20% baterii w telefonie. Poza tym w przyszłości muszę przyjąć inną formę pakowania się: zdecydowanie mniej ubrań (swag level low) bo i tak wszystko wróci brudne. Następnym razem muszę też zabrać więcej ciepłych rzeczy (Czechy graniczą z Alaską). Jeśli istnieją środki farmakologiczne pozbawiające zmysłu powonienia (na, powiedzmy, pół godziny), to w przyszłym roku wypakuję nimi całą torbę. Żaden tojtoj nie będzie mi straszny.

Wracając do Polski nie myślałem o niczym innym, niż umyciu się w normalnych warunkach. Po pierwszym prysznicu pomyślałem, że jednak czegoś mi brakuje. A dookoła zima i halucynacje.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Hip Hop Kemp - oczekiwania vs rzeczywistość vol. 1

Rzadko wyjeżdżam z domu. Zwykle mam karę albo długi, ewentualnie akurat wybuchnie powstanie w Egipcie albo ktoś wprowadzi żałobę. Ostatnie wakacje miałem ze 2-3 lata temu i zupełnie nie pamiętam, co się wtedy działo (prawdopodobnie byłem w Grecji, czym wprowadziłem kryzys). Marudząc dalej: unikałem jak ognia festiwali, spania w namiocie i mycia się w skandalicznych warunkach. Po prostu królewiczowi to nie przystoi.

Ale Kempu się nie odmawia.



1. Headlinerzy - Kendrick Lamar, De La Soul, Big Daddy Kane - mówi Ci to coś? De La widziałem już w Warszawie, dali mega koncert, na którym było więcej energii niż w rękach Raidena. A panowie mają już swoje lata. Lamar w tym momencie okupuje szczyty i kopie rapgrę po jajkach. Big Daddy Kane? Hmm... będą też Lords of the Underground, M-Phazes, El-P, Kontrafakt czy Jukebox Champions.

2. Atmosfera - niedawno na jakiejś bibce spotkałem mojego byłego ucznia. Mówił wie pan co? Na Openerze były fajne Litwinki, które robiły loda za macha. Jest lepsza reklama wakacyjnych festiwali?

3. Piwo, kobiety i śpiew - czeskie piwo (wiadomo), czeskie kobiety (wiadomo), czeskie śpiewanie (co?).

4. Ogólne wrażenia - po 2-3 latach bycia bezmózgiem obsługującym kopiuj/wklej przyda mi się odpoczynek w każdej postaci. Czy to będzie Batman czy Robin - to już sprawa drugorzędna, jak płeć dziecka w Niemczech. Ważne, że spędzę trochę czasu przy muzyce, którą lubię od A do Z.

wtorek, 30 lipca 2013

Jak się zachować podczas wybuchu reaktora [poradnik]

Gazeta Wyborcza jakiś czas temu przestała być medium i stała się low. Idąc dalej tym tropem, jeśli wydanie ogólnopolskie jest dnem, to radomski dodatek puka w nie od spodu.

Jeszcze za czasów naszej współpracy (4 lata temu) równo toczyliśmy bekę z wplatania akcentów radomskich do każdego newsa. Wypadek w polinezyjskiej wiosce - żaden mieszkaniec naszego miasta nie ucierpiał; Festiwal w Międzyzdrojach - Radom znów nie będzie gospodarzem tej imprezy. Ile można? Okazuje się, że w nieskończoność.



Może nie znam się, bo wypadłem nieco ze świata mediów i szukania dziury w drodze, ale artykuł Czy w Rosji wybuchł reaktor? Radomianie pełni obaw jakimś cudem zamiast do Faktoidu trafił do lokalnego wydania GW! Wina Tuska. Ale co tam, przeanalizujmy tekst:

Czytelniczka usłyszała, jak przed godz. 15 klientki w sklepie obuwniczym w centrum Radomia zdenerwowane rozmawiały o rzekomym wybuchu reaktora jądrowego w Rosji.

Sklep obuwniczy jest doskonałym miejscem na wymianę informacji. Gdy preferujemy drogie i ekskluzywne sklepy z butami nie możemy sobie pozwolić na rozmowę o pierdołach. Warto wspomnieć o Ewie Chodakowskiej, wakacjach w spa i lamparcich centkach. Jeśli natomiast kupujemy w sieciówce, to nasze rozmowy MUSZĄ koncentrować się na przyziemnych sprawach: cieliste skary bezuciskowe czy stopki do japonek, Nowakowa się puszcza, czy w Rosji wybuchł reaktor. W dobrym tonie jest zaniepokojenie i skontaktowanie się z najbliższą redakcją Gazety Wyborczej. Znany jest przypadek człowieka, który informacji o globalnych kataklizmach szukał na Reutersie (co za idiota).

Do redakcji zadzwonił mężczyzna z pytaniem, czy powinien kupować płyn Lugola. W woj. świętokrzyskim ludzie faktycznie rzucili się do aptek. Niektórzy boją się wypuszczać dzieci na place zabaw.

Najlepszą metodą na odgonienie zagrożenia jest wypicie płynu Lugola (tego elfa z Władcy Pierścieni). Daje on odpowiednio: +5 do świecenia w nocy, +8 do zadawania dziwnych pytań przez telefon jak i -100 do zdrowego rozsądku. Kolejny raz okazało się jednak, że Kielce są lepsze od Radomia, bo tam ludzie FAKTYCZNIE zamiast dzwonić do Gazety, poszli do aptek po jakieś antidotum. Jak to się ma jednak do zwykłego, szarego obywatela? Radzę: w czasie zagrożenia kontaktuj się ZAWSZE z Gazetą Wyborczą. Sztab doświadczonych farmaceutów udzieli Ci wyczerpującej informacji na temat stanu zdrowia Twojej rodziny, radioaktywnego pyłu i najlepszych drinków na wieczór. Jeśli masz taką możliwość, wyślij prędko swoją kobietę do sklepu obuwniczego a dziecko (z obawą) na plac zabaw.

Sprawdziliśmy. To plotki.

Kamień z serca i kloc w majty, jak mówił dziadek Władysław. Wiele osób w tym miejscu jednak poczuło rozczarowanie. Jak sobie poradzić w takiej sytuacji? Przede wszystkim należy zadzwonić do Gazety Wyborczej ze słowami podziękowania (bądź co bądź uratowali nas przed niebezpieczeństwem) a płyn Lugola odnieść do najbliższej apteki (gdy pani magister będzie kręcić nosem przekonajcie ją, że źle Was wcześniej zrozumiała i chcieliście coś na libido, wtedy jest szansa, że coś się jeszcze stanie). Na fejsie można też napisać obraźliwy komentarz na temat zacofania w województwie świętokrzyskim oraz wrzucić 28-30 (nie mniej!) zdjęć naszej pociechy cudnie bawiącej się na placu zabaw. Bezpiecznym. Dzięki redaktorom GW.

W PRZYSZŁYM TYGODNIU:
  • Blogerki modowe: na wybuch reaktora ubierzmy się kolorowo,
  • Abstrachuje.tv: Czego nie mówią: reaktory atomowe,
  • Mariusz Błaszczak: reaktor to totalna kompromitacja rządu Donalda Tuska

niedziela, 14 lipca 2013

Czy jabłko zasłoni cycki?

Ejplu, chroń mnie przed cyckami - zawołał donośnym głosem adwokat z juezej - i innymi częściami ciała też.


Chris Sevier, prawnik z wykształcenia, zamierza pozwać Apple za to, że... firma nie chroni go dostatecznie przed pornografią. Twierdzi, że urządzenia z jabłuszkiem przyczyniły się do jego uzależnienia od fikołków na ekranie i z tego powodu od swojej żony woli młodsze dziewczyny (niespotykane). Domaga się dodatkowo, aby Apple zainstalowało filtr, który wyeliminuje w wynikach wyszukiwania, reklamach etc. motywy erotyczne. Gdyby ktoś jednak świadomie chciał oglądać te bluźniercze zachowania  służące do mechanicznego sprawiania sobie satysfakcji (pozdrawiam Terlikowskiego, który opowiadał jakieś brednie ostatnio przy okazji sesji Radwańskiej dla ESPN) ma się zgłosić do Apple, podpisać cyrograf i poprosić o tajny kod, który odblokuje mu cycki.

Dołączam się do tej prośby, podając kilka dodatkowych motywów do pominięcia: Smoleńsk, trotyl, Radwańska Jezus, kiedy Lewandowski przejdzie do Bayernu, dlaczego Lewandowski gra słabo w Polsce a dobrze w Niemczech, Doda bez majtek, matka Madzi, Korwin, Polska narodowa, tenis, skoki narciarskie, biegi narciarskie, Formuła 1, ona tańczy dla mnie, czy od masturbacji zajdę w ciążę. Ejplu, chroń mię!

czwartek, 4 lipca 2013

Wycieczkowe przemyślenia

Na przejażdżce rowerowej, jakieś 15 km od domu, zorientowałem się, że poszła mi dętka w tylnym kole. K*rwa, już drugi raz w ciągu 3 dni. Wiedząc jednak, że wk*rwianie się spory kawałek od domu nic nie da, zacząłem szukać pozytywów. Od razu pomyślałem dobrze, że guma poszła w rowerze a nie w życiu osobistym. Oczywiście mógłbym w tym miejscu zacząć żalić się na patologiczne relacje damsko-męskie jak stojący latający chłopiec z Krakowa, ale po takiej wycieczce mogę odpuścić, c'nie?

Potem zbytnio uwierzyłem w życzliwość ludzką. Przemierzając osobistą drogę rowerowo-krzyżową napotkałem pana rolnika. Nadzieja podpowiadała pamiętasz jak rok temu wypchnąłeś Lanosa z rowu? To ja, karma. Wróciłam. Ale jak to bywa w relacji expectation/reality, rozmowa przebiegła tak:

- No co? Opona panu poszła?
- Tak - odpowiedziałem, licząc, że za pytaniem pójdzie jakaś chęć pomocy, rada, cokolwiek.
- Nooo, aha.

Jaką jasnością umysłu wykazał się ten człowiek pracy! Zobaczył mnie, mój rower z flakiem w tylnej oponie i przebiegle wysnuł wniosek, że jest przebita. Z pewnością by nie mógł zasnąć i wolał zagadać, żeby potwierdzić swoją teorię. Thank you captain obvious.

Obiecuję, że jak go kiedyś spotkam, podziwiającego z wnuczka lądujące samoloty na naszym przyszłym-wspaniałym-i-perspektywicznym lotnisku, zapytam: No co? Kiedyś wnuczka umrze, nie?

Dalszą drogę umilił mi nowy Jay-Z. Dobra płyta, dwa ulubione na tę chwilę numery poniżej:


wtorek, 2 lipca 2013

Prześladowany rap z Tunezji

Z rapem jest jak ze stronami porno: każdy znajdzie coś dla siebie. Mamy rap dla grubych, chudych, brzydkich, narodowców, nijakich i, żeby być na bieżąco, tenisistów (zaskoczona?). Jest też rap z Tunezji, ale to nagrania, o których nie słyszał nawet peb.

Tunezyjski raper Weld El 15 ztj. Son of 15 wykazał się wielce rewolucyjnym podejściem (pewnie przesłuchawszy Dead Prez) i w jednej ze swoich piosenek nazwał policjantów i sędziów... psami. Nie za bardzo znam się na tunezyjskiej kulturze, być może pies znaczy tam mniej niż krab albo pelikan, no ale przegiął przeogromnie. Do tego stopnia, że dostał dwa lata więzienia.

Police, magistrates, I'm here to tell you one thing, you dogs; I'll kill police instead of sheep; Give me a gun I'll shoot them.

Posypały się gromy zewsząd, organizacje broniące praw człowieka rzucały kamieniami w mapę Tunezji, a stacja TVN24 wysłała na miejsce błękitnego. Po apelacji sąd jednak się ogarnął (wiem, sądy są niezawisłe i nie wolno ich krytykować) i zwolnił artystę słowa z odbywanej kary. Fajnie, ale jednak sześć miesięcy przesiedział.

ooo, tego też bym odstrzelił

Przypominają się czasy Cop Killera czy Hukosa... Wynika z tego, że każdy kraj musi przejść przez aferę łobuzy krzyczą na administrację. Za 20 lat na iPadzie 28 przeczytam o zamieszkach na Sint Maarten, gdzie tamtejszy raper nazwie policjanta bardzo nikczemnym człowiekiem i dostanie 5 lat ciężkich prac w hotelu trzygwiazdkowym.


niedziela, 30 czerwca 2013

Radio w telewizji uratowało moje życie

Powrót z Search Marketing Day uświadomił mi, że w zasadzie nie miałem weekendu, zaczął się 24 godziny za późno albo przyjdzie dopiero za 5 dni. Niezależnie jednak od mojego stanu zdrowia, szczęścia i pomyślności muszę przyznać, że w Poznaniu było spoko. Geno Prussakov jest mistrzem, pozdrawiam serdecznie.

Wyjazdy to niekiedy konieczność dopasowania się gustem muzycznym do tego, co serwuje telewizor w hotelu. Nasz posiadał jedynie Eskę TV (w kategorii jakakolwiek kultura). Kiedy już siedziałem na parapecie próbując powtórzyć skok Magika, usłyszałem ten oto numer:


Co się stao? - zapytałem sam siebie. Pewnie Eska przyjęła na wakacyjne praktyki kolejny rocznik studentów dziennikarstwa wyższej szkoły przeciwdziałania skutkom powodzi w Cycowie (woj. lubelskie) i biedaczyska pomyliły katalogi do wyrzucenia z zarżnijmy to na rotacji. Numer, jak na Eskę, jest bardzo dobry, typowo brytyjski, chociaż o co chodzi w teledysku - zupełnie nie wiem.

Przeczytałem notkę i z zakłopotaniem stwierdziłem, że bardzo niezręcznie jest znać jakiś utwór z Eski. Następnym razem będę kłamał, że słyszałem go już 2 lata temu w Boiler Roomie.

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Polski przemysł muzyczny jest tak samo absurdalny, jak ten amerykański

Szołbiznes lubi numerki. Te z celebrytkami i te na koncie. W Polsce nadal wyznacznikiem sukcesu  artystycznego (czego?) jest status złotej płyty. Może też być innego koloru: szaro-buralila-róż albo fuksja. Nie mam pojęcia, ile dokładnie sztuk trzeba opchnąć, żeby uzyskać ten zaszczytny tytuł, ale parę zestawów 8-płytowego boksu z muzyką klasyczną wystarczy. Wtedy budzisz się jako Donatan na Top Trendy.



Opaliłem sobie stronę spawu, nota bene po angielsku, i przeczytałem, że:

Suma 10 płatnych pobrań digital któregokolwiek z tytułów albumu w formie pojedyncze nagranie audio (single track) (...) jest równoznaczna ze sprzedażą 1 albumu CD lub DVD audio.

Czy w dobie Youtube'a, Spotify i torrentów zawracanie sobie du*y jakimiś przebrzmiałymi tytułami w stylu złotej płyty ma sens? Szczerze wątpię. Ale chyba pierwszy raz zdarza się, że równie absurdalne rzeczy dzieją się za wielką wodą. Niedawno pisałem, że Jay-Z wydaje album, który przedpremierowo (i za free) będzie dostępny dla użytkowników wyższych modeli Samsunga. Jak się szacuje, to około 1 milion odbiorców. I te downloady nie będą liczone przez Billboard do całkowitej ilości sprzedanych krążków. Dlaczego? Wyjaśnia to Bill Werde (na zdjęciu tuż przed ciosem od Kakaowego Krzysia):

in the context of this promotion, nothing is actually for sale

To ciekawe jak policzyli darmowy/name-your-price album Radiohead?

Kwiatuszków ciąg dalszy: już dwa lata temu Billboard ustalił cenę minimalną dla albumu na 3,49 $, żeby z notowań wypadły tanie piosenki. Żeby jednak nie hejtować do końca całej tej machiny głupoty (ups, brak hejtu nie wyszedł) warto wspomnieć, że nawet taki prowincjonalny i zaściankowy Billboard włączył do swoich zestawień muzykę w formie mp3 i streamy. U nas takie rewolucje są planowane dopiero po budowie trzeciej linii metra w Warszawie.

sobota, 22 czerwca 2013

40 stopni w cieniu i 50 notek w plecy

W czasie deszczu dzieci się nudzą, a w czasie upału chłopaki łamią karki, próbując ogarnąć wszystkie kuse sukienki dookoła. W obu przypadkach może być mokro. Mam tak samo, bo mojemu blogu onemu stuknęło 50 notek.



Z racji tego doniosłego wydarzenia spotkałem w sklepie Panią Marszałek. Można powiedzieć, że byłem blisko władzy. Żeby jeszcze bardziej podkręcić atmosferę założyłem fanpage bloga (jeden lajk - jedna uratowana panda - chyba leży Ci na sercu dobro pand, nie, łobuzie?). Nie ma co ukrywać, robię to dla kasy, kontraktów reklamowych za grube miliony i zdjęcia z Kasią Tusk. A po co to komu? EJ, SERIO? BLOG powstał dla rozrywki, szczególnie mojej. Gdzieś po drodze kilka osób powiedziało, że jest to ciekawe, fajne, miłe, przyjemne, Mat ale ty jesteś przystojny. Dlatego chcę puścić kilka tych tekstów do szerszej grupy czytelników. Mam nadzieję, że dzięki temu pojawią się nowe pomysły, inspiracje i wierne grono hejterów. Jak jesteś astronauto to pozdrów moje ego tam.

środa, 19 czerwca 2013

Środeczkowe inspiracje

Bez rąk a także z ich śladowym użyciem jestem prawie niepotrzebnym domownikiem. Nie posprzątam, nie przyniosę zakupów, a z siniakami na dłoniach nie przybiję piątki bezdomnemu. Tylko kocury zdają się rozumieć ten mój chwilowy spadek formy i rezolutnie spoglądają na mnie z dachu.

Środa jest magicznym dniem, bo po 12 już bliżej do weekendu. Dzisiaj jedna pani tak się tym podnieciła, że rozwaliła dwa samochody przed naszym biurem. Co ciekawe, stały około 2,5 metra od siebie. Co ciekawe, należały do naszych pracowników. Co ciekawe, nie zabili jej. No ale to już sprawa firm ubezpieczeniowych. No ale o środzie, która nie jest Madzią: dziś zainspirowało mnie kilka filmików w necie. Nie będę się już rozpisywał który, dlaczego i jak. Po prostu patrzcie, może i Was coś trafi (Ciebie to ja już bym powiedział co ma trafić).

Zainspirzeni?

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Jay-Z będzie sprzedawał komórki

Na początek ulubiony żart hiphopowców znających angielski. Dlaczego Nas nie ma? Bo Jay-Z Hova. Drumroll. Co się teraz dzieje w rapie, o panie! Ilu zasłużonych graczy wydaje aktualnie swoje albumy? Już trudno policzyć. Wspominałem wcześniej, że jest wśród nich Kanye (jeszcze nie ma albumu na Spotify, a nie będę kradł), J. Cole (singiel z Miguelem mógłbym sobie ustawić na dzwonek od ukochanej), Mac Miller (zacząłem słuchać, most dope) i paru innych.

Lista niby zamknięta, a tu z kopa otwiera ją na nowo Jay-Z. Tak sobie, tu finały NBA #GoSpursGo, strzelimy sobie mały commercial, no jestem Jacek i nie wiadomo, czy bardziej promuję Samsunga czy swój rap. Ale kogo to obchodzi. Jay jest biznesem, człowieku! Kto jest w reklamówce? Rick Rubin - legenda, Timbo - w połączeniu z Korgiem Tritonem - legenda, Pharrell Williams z klubu milionerów no i Swizz. Jakie bity lecą w tle. WHOA. Na yt już trwa wojna głupich z głupszymi, czy Jay się sprzedał i wspiera <cenzura> z Korei, którzy kradną patenty czy gra na nosie <cenzura>, którzy bez Jobsa nie mają pomysłu co dalej. Chromolić jednych i drugich. Reklama jest okej.


Album Magna Carta Holy Grail (follow up do Medium, wiadomo) wyjdzie 4 lipca i będzie przedpremierowo dostępny za free dla posiadaczy torrentów Samsungów. Sprawdzę, czy też mogę.

niedziela, 16 czerwca 2013

Refleksyjne (jak łuk) słowo na niedzielę

Przejrzałem sobie ilość roboczych notek i jest tego sporo. Hate me now, piszę mniej bo pracy mam więcej, choć ilość przemyśleń mnie przytłacza. Może założę videobloga? Z pewnością stracę jeszcze kilku czytelników.


Mijający weekend był szalony. Całowałem Ryana Goslinga, na rowerze poczułem krew, ból i błoto po kolana (RIP Nike Vandal Veracruz), przesłuchałem z tysiąc piosenek i nie spotkałem kosmitów. To ostatnie jest szczególnie niepokojące, bo bardzo liczyłem na kontakt z kimś, kto wreszcie reprezentuje wyższą formę rozwoju. No ale nie można mieć wszystkiego.

Niedziela jest wyluzowanym dniem, dlatego przytoczę tylko dwie refleksje:

  • Vine, serwis społecznościowy, na którym można publikować krótkie, zaloopowane filmiki, nie ma w Polsce łatwo. Gdzie widziałeś ten filmik? Na... (no właśnie). Tu przyda się typowo polska niechęć do nauki języków. Będzie: widziałem to na winie,
  • jeżdżąc na rowerze obserwuję różne rodzaje swagu. Szczególnie budujące jest (NADAL) przywiązanie ludności do białych skarpet. I ja to rozumiem, szacun. Dziś, dla przykładu, przy temperaturze jak w piosence Seana Paula, widziałem jegomościa bez koszulki, ale za to w białych skarach prawie do kolan. Brawo!

Chciałem coś jeszcze napisać o liderach politycznych, ich braku charyzmy i rewolucji w Polsce, ale te notki nadal wiszą. Tyle się dzieje, że nie wiem, w którą włożyć.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Po-weekendowe inspiracje

W piątek jeszcze cała Polska była jednym wielkim ekspertem od gry w gałę, aby w ciągu kolejnych 24 godzin przetransformować się w pogodynkę. Niektórzy w mig zostali strażakami i płetwonurkami, jakby zupełnie zapominając, że w numerologii są nadal zerami. No ale nie o nich.

Jeżdżę sobie ostatnio. Gram piosenki jak zwykle. Tęsknię, choć wiem, nie powinienem. Łażę po miastach i szukam inspiracji. Mniej piszę, więcej tworzę. Pogoda nie sprzyja rowerowi, ale na środę planujemy większą trasę

Jak gram, to rozmawiam z ludźmi o muzyce, szukamy punktów wspólnych, podpatruję, jak grają, żeby podszkolić warsztat. Wracam do domu i przebudowuję całą playlistę, cue pointy i inaczej ustawiam loopy. Coraz częściej gram stare numery, co jest ryzykowne jak cholera. Do klubów przychodzi kolejna generacja młodzieży, której nie interesują fajne kawałki, tylko znane kawałki. Stąd requesty o zagranie piosenki z komórki. Ja bym się wstydził, no ale nie rozliczam.

Uwielbiam grać Lapdance, szczególnie jak impreza jest już dobrze rozkręcona. Fajnie się patrzy na dziewczyny, które wiedzą, o czym jest ten numer. Czysty hedonizm i ogień piekielny.


Ale absolutnym kocurem minionego weekendu jest Dillon Cooper. Rocznik '92 z wajbem jak Big L, do tego gitarzysta, rolkarz i aktor. Mało? No to słuchaj:

wtorek, 4 czerwca 2013

Prawdziwi dżentelmeni pomagają

Z pewnością daleko mi do dobrego wychowania, choć rodzice stawali na głowie (jak b-boys i flygirls), żeby coś dobrego ze mnie było. Ludziom z miłą aparycją jest łatwiej, naturalnie wzbudzają sympatię, a jak są grafikami, to dostają wszystko za darmo. Ja tak nie mam, przykład poniżej:


Spostrzegawczy ludzie od razu zapytają - ej, Mat, co to za koszulka? Czy to ten słynny Jamajczyk z Niemiec? Otóż nie. Mój brzydki look ociepla koszulka, którą można kupić na stronie sklepu CupSell. ALE! koszulka ma głębokie i pozytywne przesłanie:
Prawdziwi dżentelmeni pomagają. Tak mówi Karol Paciorek. Tak trzeba.
Lekko Stronniczy zbierają pieniądze na dom dziecka w Sieborowicach. Cała kasa, za którą kupicie koszulki i kubki, zostanie przekazana tej placówce. Karol i Włodek, wparci przez Radka i Tytusa opowiedzą o tym lepiej, bo mają złote zegarki i nienaganne stylówy:


Jeśli jeszcze się wahacie - moja osobista succes story: kupiłem koszulkę i znalazłem pracę. Sprawę bada komisja z Lichenia.

niedziela, 2 czerwca 2013

From ex girl to next girl jak Guru

Notka będzie dosyć osobista, bo dotyczy rozstań. Smutny to temat, bo nikt nie lubi, jak jego druga połowa nagle zaczyna świrować. Ale od początku. Najpierw jest dobrze, wszystko się układa, motyle w uchu, serce mocniej bije przy każdym zerknięciu na telefon. Potem przychodzi taki moment, że człowiek zdaje sobie sprawę, że ten mechanizm nie działa dobrze. Zwykle, starania o naprawę złego stanu rzeczy są na darmo, bo druga strona jest uparta jak osioł. Zmęczony walką z wiatrakiem rzucasz wszystko w cholerę. In your face, Deezer.

Początkowo byłem zachwycony serwisem i jego interfejsem. Wszystko ładnie poukładane, w katalogach (chociaż zdarzały się kwiatki typu How To Dress Well w kategorii metal), aplikacja mobilna stabilna (podwójny rym na wejście), sporo płyt z Polski, większość nowości na czas - nie było się do czego przyczepić. Problemy zaczęły się po wprowadzeniu nowej appki, która zawierała mnóstwo błędów. Na samym początku nie można było jej wyłączyć, bo ciągle działała w tle (jak Iluminaci). No ale w miarę szybko pojawił się update i wierzyłem mocno, że problemy wreszcie się skończą. Niestety, nie było tak dobrze. W ciągu 10 minut grania w trybie offline aplikacja zżerała 20% baterii, zawieszając się przy tym 2-3 razy. Nie pomagała reinstalacja - to samo działo się na Nexusie 7 i na SGS2 z baterią 2000 mAh. Gwoździem do deezerowskiej trumny był początek tygodnia, kiedy to, totalnie z du*y (choć to może złe określenie) na telefonie wyświetlił mi się komunikat, że aplikacja jest zainstalowana na więcej niż 3 urządzeniach i nie będzie tu (na komórce) obsługiwana. Okazało się, że program sam dodał nowy sprzęt do listy - co dziwne, łącznie tych urządzeń było trzy (zagadka filozoficzno-matematyczna: czy 3 to więcej niż 3?). Przez 4 dni nikomu to nie przeszkadzało, aż tu nagle... no właśnie, tak z du*y.


Nie widząc możliwości poprawy zrezygnowałem z abonamentu Premium+ i testuję Spotify. Aplikacja ma kilka plusów i kilka minusów (w stosunku do Deezera):

PLUSY:
  • działa jako samodzielna aplikacja desktopowa, nie obciążając przeglądarki, współgra z iTunes,
  • wersja mobilna działa stabilnie, nie wywala się, koncentruje się na playlistach i singlach a nie albumach,
  • ma więcej aplikacji powiązanych (Hype Machine, NME, Rolling Stone itp.),
  • zjada minimalną ilość baterii w trybie offline.
MINUSY:
  • nowe wydania - lepiej to było rozwiązane w Deezerze, czytelniej podzielone na kategorie. Jeśli byłem zainteresowany hip-hopem to w tej zakładce szukałem nowości. Teraz mam misz-masz, do którego muszę się przyzwyczaić,
  • integracja z Last.fm w Deezerze była o wiele lepsza, jeśli mówimy o trybie offline. Wtedy to, appka "pamiętała" scrobblowane utwory i udostępniała je, gdy telefon przechodził w tryb online. W Spotify tryb offline jest na zawsze offline (głębokie). Patrząc po forach internetowych martwi to większą ilość osób,
  • zdecydowanie mniejsza ilość polskich wykonawców (czasem to plus).
Tak to wygląda po kilku dniach testów. Filozoficznie rzecz ujmując - nie można mieć wszystkiego, drogi panie. Jeśli jednak chodzi o mój spokój i rozsądne użytkowanie telefonu (bez obawy, że po godzinie padnie świeżo naładowana bateria) - jestem aktualnie za Spotify. Nie wiadomo jednak, jak to wszystko będzie wyglądać po jakimś większym apdejcie, dlatego też intensywnie wykorzystuję 30-dniowy trial.

wtorek, 28 maja 2013

Płytki i cegiełki

Kiepska to chwila na rynku muzycznym, bo wszyscy żyją długim weekendem i dniem dziecka, a nie rzucaniem nowych tracków dla zgłodniałych (motyw kulinarny musi się pojawić) fanów. Jeśli chodzi o rap, to niebawem wyjdzie sporo oczekiwanych (i nie) płyt: 
  • nowy J Cole, którego poprzedni album był bardzo dobry, choć komercyjnego sukcesu nie odniósł,
  • Statik Selektah z kolejnym producenckim materiałem, czyli przyjemne bity i jeden patent na cuty,
  • Kanye West... oh, Kanye,
Nowy album wydaje też Mac Miller. To pozycja, na którą czekam najbardziej. Tracklista i goście prezentują się wyśmienicie, tekstowo i klimatycznie może być gorzej, bo z wyluzowanego dzieciaka Easy Mac stał się zgorzkniałym chłopcem po przejściach. Niezależnie jednak od lirycznego smutku i bólu, jest to gość z (nadal) dużym potencjałem, o czym świadczy leak z nowej płyty, wyprodukowany przez Diplo. A z królem nowych brzmień raczej się nie dyskutuje.



Skoro już jesteśmy przy rapie, dobrym rapie, to warto też wspomnieć o kolejnej (której to już?) wersji Bitch, Don't Kill My Vibe. Tym razem jest to edycja international, dlatego pojawia się w niej Szkotka Emeli Sandé (dlaczego nie Edyta Górniak?). Intro świetne, reszta to już w sumie podstawowy track. Ale to Kendrick Lamar, dziewczynko.

Tym oto sposobem pierwsze zdanie notki powinno wylądować w koszu. Ładnie.

poniedziałek, 27 maja 2013

Podpalamy noc

Rap mnie zadziwia i chyba w tym cały czas jest jego magia. Poniżej kawałek, który robi mi dzisiejszy wieczór. Spinache mocno w formie. Natalia Siwiec w klipie nie przeszkadza. Enjoy:


// notka na tyle spontaniczna, że żadne głupoty mi nie przychodzą do głowy. No, może jedna.

środa, 22 maja 2013

Żółte Lata Nagrania

Zanim gdzieś wynalazłem glitch-hop, czyli w czasach, gdy dubstep w Polsce dopiero raczkował, Prefuse 73 ostro mieszał na moich słuchawkach. Vocal Studies + Uprock NarrativesSurrounded By Silence i One Word Extinguisher na trwałe zagościły w iPodzie i nie podlegają skipowaniu.


Głodny nowej muzyki od pana z numerkiem ucieszyłem się na wieść, że zakłada on nowy (sub)label Yellow Year Records. W ciągu roku wyjdzie w nim 12 EP-ek, na których pojawią się collabsy z wyśmienitymi gośćmi, takimi jak: Teebs, Nosaj Thing, Lapalux, Synkro, Nathan Fake i Dimlite. Plan jest zacny i w sumie łatwy do ogarnięcia - zamiast pełnoprawnego albumu po 2-3 kompozycje miesięcznie. A szum przez cały rok #MatkaMadzi. Szum, który rodzi hałas. W linku trailer, którego podkładem jest współpraca Prefuse'a z Teebsem. A poniżej moja ulubiona rutyna z wykorzystaniem bitów pana 73, na deckach DJ Troubl z Francji:

sobota, 18 maja 2013

Ron Jeremy pomoże Ci opuścić biznes porno

Powszechnie wiadomo, że porno jest złe. Daje ludziom pracę, niezłe zarobki, możliwość obycia się z kamerą i czterema partnerami naraz. W przeciwieństwie do Polski, gdzie robi się wszystko minimalnym kosztem, w USA to potężny biznes rozrywkowy. Dlatego setki młodych kobiet bez perspektyw są pchane przez rodzinę (jakie było Wasze pierwsze skojarzenie, ha?) w paszczę (ponawiam pytanie) bezwzględnego rynku uciechy. U nas żadna matka nie powie swojej córce: chcesz iść na politologię? Może jednak zainteresuje cię branża porno? Tak, Polska to dobry kraj.

Są jednak zagubione owieczki pragnące wyrwać się ze świata blichtru i dwuzdaniowych dialogów. Z pomocą przychodzi im XXXchurch. To chrześcijański kościół online, którego misją jest pomoc w opuszczeniu przemysłu porno i zerwaniu z uzależnieniem od bzykania. Pastor-założyciel, Craig Gross, uważa, że figle na ekranie krzywdzą wszystkich: jednostki, małżeństwa, rodziny, większe grupy, dwie panie, jednego pana (okej, zagalopowałem się), a najbardziej cierpią aktorzy:

I've never met a girl or guy in the industry that's told me, 'this is what I wanted to do when I was a kid'.

Karol Paciorek mówił coś innego... Pastor weryfikuje też zarobki w biznesie:

Average pay for a girl in porn is less than a $1,000. The lifestyle that she had to maintain, to do this, you know, living in Hollywood, or all this kind of craziness around her, it's not really even great money.
Faktycznie, jak na Holiłud to bida. (Ile dostaje statysta w normalnym polskim filmie?) Co ciekawe, pastor współpracuje z Krzysztofem Krawczykiem Ronem Jeremym. Ron, najlepszy przyjaciel Harrego Pottera, w biznesie od zawsze, zagrał w ponad 2000 produkcjach (w kilku nawet się nie rozbierał!) i pojawił się w 48 wideoklipach. Ostatnio, co prawda, trochę się posypał, ale z pewnością nie powiedział ostatniego słowa.



Na czym polega współpraca faceta, który miał miliony kobiet i gościa, który miał kobietę milion razy? Panowie jeżdżą na konferencje, wykłady, odczyty i debatują, czasem bardzo zażarcie:

It's like Lennox Lewis and Mike Tyson. Their last fight, they couldn't even shake hands. They had security guards right across the boxing ring, and yet they were friends, but they wanted it to appear that they're not.

Pastor Gross wyprowadził na ludzi już kilku kumpli Rona. Teraz są już dobrymi ludźmi: jeden to cieśla a drugi rozpoczął studia medyczne. Chce być proktologiem.

środa, 15 maja 2013

Holo holo Rock The Bells spolo

Zeszłoroczny festiwal Coachella zdominował 2Pac. Pewnie kilka osób wie już, że Makaveli nie żyje,  tudzież żyje w innej rzeczywistości, zjadłbym ciastko (niepotrzebne skreślić) - na scenie był jako hologram i wywołał ciary u 80% widzów (reszta była zbyt odurzona, żeby skojarzyć półprześwitującego artystę). W myśl zasady idź za ciosem na najbliższej edycji rapowego święta HipHop Giżycko Rock The Bells pojawią się dwaj kultowi, aczkolwiek nieżyjący raperzy - Ol'Dirty Bastard i Eazy-E.


Sztywny ODB ma ocieplić wizerunek Wu-Tangu, którego krążek Enter The 36 Chambers w tym roku obchodzi dwudziestolecie wydania. Co ciekawe, stary brudny bękart częściej bywał w więzieniu niż na koncertach ze swoją macierzystą formacją, także nie wiem, z czego chłopaki skleją postać rapera. No ale wszystko w rękach specjalistów. Podobno Wu pracują nad nową płytą, co średnio mnie interesuje, gdyż poza wspomnianym Enter... ich kariera muzyczna (jako grupy) nie była zbytnio porywająca.

Jak Wu-Tang będzie miał hologram, to i Bone-Thugz-N-Harmony muszą, nie? Celują wysoko, bo na scenie wspomoże ich Eazy-E. Chłopak nie ma łatwo, mimo iż nie żyje już 18 lat. Menadżer NWA Jerry Heller opowiadał niedawno, że we wczesnych latach 90. Eazy-E planował zabicie Suge Knighta, właściciela Death Row Records. Czy tak było naprawdę? Będzie na scenie, to może odpowie.

sobota, 11 maja 2013

Jaram się nową maturą

Znów pochylę się (uważnie obserwując, czy ktoś z tyłu nie chce na tym skorzystać) nad polskim systemem edukacji. Jest dobrze, produkujemy naprawdę dużo jednostek z wykształceniem wyższym, które potem rewelacyjnie radzą sobie na rynku pracy. Państwo stwarza również warunki do rozwoju małych i średnich przedsiębiorstw, dlatego każdy, kto nie odnajduje się w bezdusznej korporacji może założyć swój własny biznes i, dzięki niebywale dobrej sytuacji gospodarczej, niskim podatkom i przychylnym przepisom, ma szansę go utrzymać.

Powiem szczerze: jaram się nową maturą. Może dlatego, że jestem ostatnim rocznikiem, który w szkole musiał coś wiedzieć. Powtórzę: jaram się i gratuluję ludziom, którzy ją układają. To grono wybitnych specjalistów, naukowców i doktorów, którzy na czas tworzenia arkuszy maturalnych muszą wyłączyć myślenie. To coś jak być dziennikarzem Tygodnika Powszechnego i przejść do Faktu. Nowa matura idzie w kierunku szarad dla przedszkolaków: znajdź różnice, połącz kropki, używając trzech kredek pokoloruj flagę Polski. Po co to komu?

Pamiętam wizytację na lekcji WOS-u w najlepszym liceum w Lublinie. Klasa właśnie przygotowywała się do matury. Lecieli konstytucją - wstała panna, wyrecytowała artykuł taki i tak i bum! źle, bo w definicji użyła bodaj nie "w ciągu (iluś tam dni)", tylko "w czasie". Kardynalny błąd, który spowoduje, że dziewczyna ta, pracując później w administracji państwowej, wywoła kryzys destabilizujący działanie najważniejszych instytucji. Handluj z tym.



Ponieważ resort edukacji brnie w takie absurdy, a samo słowo matura ma taką samą wartość jak wstrzemięźliwość seksualna wśród gimnazjalistów, warto pomyśleć nad zmianami. Przytoczę dwa autorskie pomysły:

Wersja rozrywkowa. Na fali popularności programów typu X-Factor budujemy komisję złożoną z nauczyciela języka polskiego (serce), matematyki (rozum) i WF-u (unlimited power) - kandydat przychodzi, przedstawia swoje umiejętności (taniec na rurze, palenie 3 papierosów naraz, mistrzostwo w grze w Słoneczko) - jeśli zdobędzie 2 na 3 głosy dostaje maturę. Do tego rozwiązania na bank przychylą się rodzice, którzy uważają, że na dzieci w szkole spada zbyt wiele obowiązków, nie ma spojrzenia na ucznia jako na jednostkę i czemu pani krzyczy na mojego Wiesia? Poza swobodnym charakterem rozgrywki (wychowanie bezstresowe) szkoła ma szansę na zabłyśnięcie w mediach (surowy nauczyciel, kontrowersyjne wystąpienia) i dodatkową kasę z kontraktów reklamowych.

Wersja poważna - level supereasy. Przyznajmy się przed wszystkimi: matura ssie ale z niej nie zrezygnujemy ze względu na tradycję. Dajmy uczniom możliwość ściągania, przyjścia na maturę z ojcem, matką, naukowcem z PANu. Zróbmy normalny arkusz maturalny z normalnymi zagadnieniami ale dajmy możliwość korzystania z pomocy naukowych. Niech młodzież poszuka czegoś w internecie, przeanalizuje proste dane. Niech to chociaż trochę przypomina egzamin! Na takim rozwiązaniu skorzystają niezależni eksperci. Już widzę listę chętnych, którzy podczas matury z fizyki będą chcieli, aby towarzyszył im Antoni Macierewicz.