niedziela, 30 czerwca 2013

Radio w telewizji uratowało moje życie

Powrót z Search Marketing Day uświadomił mi, że w zasadzie nie miałem weekendu, zaczął się 24 godziny za późno albo przyjdzie dopiero za 5 dni. Niezależnie jednak od mojego stanu zdrowia, szczęścia i pomyślności muszę przyznać, że w Poznaniu było spoko. Geno Prussakov jest mistrzem, pozdrawiam serdecznie.

Wyjazdy to niekiedy konieczność dopasowania się gustem muzycznym do tego, co serwuje telewizor w hotelu. Nasz posiadał jedynie Eskę TV (w kategorii jakakolwiek kultura). Kiedy już siedziałem na parapecie próbując powtórzyć skok Magika, usłyszałem ten oto numer:


Co się stao? - zapytałem sam siebie. Pewnie Eska przyjęła na wakacyjne praktyki kolejny rocznik studentów dziennikarstwa wyższej szkoły przeciwdziałania skutkom powodzi w Cycowie (woj. lubelskie) i biedaczyska pomyliły katalogi do wyrzucenia z zarżnijmy to na rotacji. Numer, jak na Eskę, jest bardzo dobry, typowo brytyjski, chociaż o co chodzi w teledysku - zupełnie nie wiem.

Przeczytałem notkę i z zakłopotaniem stwierdziłem, że bardzo niezręcznie jest znać jakiś utwór z Eski. Następnym razem będę kłamał, że słyszałem go już 2 lata temu w Boiler Roomie.

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Polski przemysł muzyczny jest tak samo absurdalny, jak ten amerykański

Szołbiznes lubi numerki. Te z celebrytkami i te na koncie. W Polsce nadal wyznacznikiem sukcesu  artystycznego (czego?) jest status złotej płyty. Może też być innego koloru: szaro-buralila-róż albo fuksja. Nie mam pojęcia, ile dokładnie sztuk trzeba opchnąć, żeby uzyskać ten zaszczytny tytuł, ale parę zestawów 8-płytowego boksu z muzyką klasyczną wystarczy. Wtedy budzisz się jako Donatan na Top Trendy.



Opaliłem sobie stronę spawu, nota bene po angielsku, i przeczytałem, że:

Suma 10 płatnych pobrań digital któregokolwiek z tytułów albumu w formie pojedyncze nagranie audio (single track) (...) jest równoznaczna ze sprzedażą 1 albumu CD lub DVD audio.

Czy w dobie Youtube'a, Spotify i torrentów zawracanie sobie du*y jakimiś przebrzmiałymi tytułami w stylu złotej płyty ma sens? Szczerze wątpię. Ale chyba pierwszy raz zdarza się, że równie absurdalne rzeczy dzieją się za wielką wodą. Niedawno pisałem, że Jay-Z wydaje album, który przedpremierowo (i za free) będzie dostępny dla użytkowników wyższych modeli Samsunga. Jak się szacuje, to około 1 milion odbiorców. I te downloady nie będą liczone przez Billboard do całkowitej ilości sprzedanych krążków. Dlaczego? Wyjaśnia to Bill Werde (na zdjęciu tuż przed ciosem od Kakaowego Krzysia):

in the context of this promotion, nothing is actually for sale

To ciekawe jak policzyli darmowy/name-your-price album Radiohead?

Kwiatuszków ciąg dalszy: już dwa lata temu Billboard ustalił cenę minimalną dla albumu na 3,49 $, żeby z notowań wypadły tanie piosenki. Żeby jednak nie hejtować do końca całej tej machiny głupoty (ups, brak hejtu nie wyszedł) warto wspomnieć, że nawet taki prowincjonalny i zaściankowy Billboard włączył do swoich zestawień muzykę w formie mp3 i streamy. U nas takie rewolucje są planowane dopiero po budowie trzeciej linii metra w Warszawie.

sobota, 22 czerwca 2013

40 stopni w cieniu i 50 notek w plecy

W czasie deszczu dzieci się nudzą, a w czasie upału chłopaki łamią karki, próbując ogarnąć wszystkie kuse sukienki dookoła. W obu przypadkach może być mokro. Mam tak samo, bo mojemu blogu onemu stuknęło 50 notek.



Z racji tego doniosłego wydarzenia spotkałem w sklepie Panią Marszałek. Można powiedzieć, że byłem blisko władzy. Żeby jeszcze bardziej podkręcić atmosferę założyłem fanpage bloga (jeden lajk - jedna uratowana panda - chyba leży Ci na sercu dobro pand, nie, łobuzie?). Nie ma co ukrywać, robię to dla kasy, kontraktów reklamowych za grube miliony i zdjęcia z Kasią Tusk. A po co to komu? EJ, SERIO? BLOG powstał dla rozrywki, szczególnie mojej. Gdzieś po drodze kilka osób powiedziało, że jest to ciekawe, fajne, miłe, przyjemne, Mat ale ty jesteś przystojny. Dlatego chcę puścić kilka tych tekstów do szerszej grupy czytelników. Mam nadzieję, że dzięki temu pojawią się nowe pomysły, inspiracje i wierne grono hejterów. Jak jesteś astronauto to pozdrów moje ego tam.

środa, 19 czerwca 2013

Środeczkowe inspiracje

Bez rąk a także z ich śladowym użyciem jestem prawie niepotrzebnym domownikiem. Nie posprzątam, nie przyniosę zakupów, a z siniakami na dłoniach nie przybiję piątki bezdomnemu. Tylko kocury zdają się rozumieć ten mój chwilowy spadek formy i rezolutnie spoglądają na mnie z dachu.

Środa jest magicznym dniem, bo po 12 już bliżej do weekendu. Dzisiaj jedna pani tak się tym podnieciła, że rozwaliła dwa samochody przed naszym biurem. Co ciekawe, stały około 2,5 metra od siebie. Co ciekawe, należały do naszych pracowników. Co ciekawe, nie zabili jej. No ale to już sprawa firm ubezpieczeniowych. No ale o środzie, która nie jest Madzią: dziś zainspirowało mnie kilka filmików w necie. Nie będę się już rozpisywał który, dlaczego i jak. Po prostu patrzcie, może i Was coś trafi (Ciebie to ja już bym powiedział co ma trafić).

Zainspirzeni?

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Jay-Z będzie sprzedawał komórki

Na początek ulubiony żart hiphopowców znających angielski. Dlaczego Nas nie ma? Bo Jay-Z Hova. Drumroll. Co się teraz dzieje w rapie, o panie! Ilu zasłużonych graczy wydaje aktualnie swoje albumy? Już trudno policzyć. Wspominałem wcześniej, że jest wśród nich Kanye (jeszcze nie ma albumu na Spotify, a nie będę kradł), J. Cole (singiel z Miguelem mógłbym sobie ustawić na dzwonek od ukochanej), Mac Miller (zacząłem słuchać, most dope) i paru innych.

Lista niby zamknięta, a tu z kopa otwiera ją na nowo Jay-Z. Tak sobie, tu finały NBA #GoSpursGo, strzelimy sobie mały commercial, no jestem Jacek i nie wiadomo, czy bardziej promuję Samsunga czy swój rap. Ale kogo to obchodzi. Jay jest biznesem, człowieku! Kto jest w reklamówce? Rick Rubin - legenda, Timbo - w połączeniu z Korgiem Tritonem - legenda, Pharrell Williams z klubu milionerów no i Swizz. Jakie bity lecą w tle. WHOA. Na yt już trwa wojna głupich z głupszymi, czy Jay się sprzedał i wspiera <cenzura> z Korei, którzy kradną patenty czy gra na nosie <cenzura>, którzy bez Jobsa nie mają pomysłu co dalej. Chromolić jednych i drugich. Reklama jest okej.


Album Magna Carta Holy Grail (follow up do Medium, wiadomo) wyjdzie 4 lipca i będzie przedpremierowo dostępny za free dla posiadaczy torrentów Samsungów. Sprawdzę, czy też mogę.

niedziela, 16 czerwca 2013

Refleksyjne (jak łuk) słowo na niedzielę

Przejrzałem sobie ilość roboczych notek i jest tego sporo. Hate me now, piszę mniej bo pracy mam więcej, choć ilość przemyśleń mnie przytłacza. Może założę videobloga? Z pewnością stracę jeszcze kilku czytelników.


Mijający weekend był szalony. Całowałem Ryana Goslinga, na rowerze poczułem krew, ból i błoto po kolana (RIP Nike Vandal Veracruz), przesłuchałem z tysiąc piosenek i nie spotkałem kosmitów. To ostatnie jest szczególnie niepokojące, bo bardzo liczyłem na kontakt z kimś, kto wreszcie reprezentuje wyższą formę rozwoju. No ale nie można mieć wszystkiego.

Niedziela jest wyluzowanym dniem, dlatego przytoczę tylko dwie refleksje:

  • Vine, serwis społecznościowy, na którym można publikować krótkie, zaloopowane filmiki, nie ma w Polsce łatwo. Gdzie widziałeś ten filmik? Na... (no właśnie). Tu przyda się typowo polska niechęć do nauki języków. Będzie: widziałem to na winie,
  • jeżdżąc na rowerze obserwuję różne rodzaje swagu. Szczególnie budujące jest (NADAL) przywiązanie ludności do białych skarpet. I ja to rozumiem, szacun. Dziś, dla przykładu, przy temperaturze jak w piosence Seana Paula, widziałem jegomościa bez koszulki, ale za to w białych skarach prawie do kolan. Brawo!

Chciałem coś jeszcze napisać o liderach politycznych, ich braku charyzmy i rewolucji w Polsce, ale te notki nadal wiszą. Tyle się dzieje, że nie wiem, w którą włożyć.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Po-weekendowe inspiracje

W piątek jeszcze cała Polska była jednym wielkim ekspertem od gry w gałę, aby w ciągu kolejnych 24 godzin przetransformować się w pogodynkę. Niektórzy w mig zostali strażakami i płetwonurkami, jakby zupełnie zapominając, że w numerologii są nadal zerami. No ale nie o nich.

Jeżdżę sobie ostatnio. Gram piosenki jak zwykle. Tęsknię, choć wiem, nie powinienem. Łażę po miastach i szukam inspiracji. Mniej piszę, więcej tworzę. Pogoda nie sprzyja rowerowi, ale na środę planujemy większą trasę

Jak gram, to rozmawiam z ludźmi o muzyce, szukamy punktów wspólnych, podpatruję, jak grają, żeby podszkolić warsztat. Wracam do domu i przebudowuję całą playlistę, cue pointy i inaczej ustawiam loopy. Coraz częściej gram stare numery, co jest ryzykowne jak cholera. Do klubów przychodzi kolejna generacja młodzieży, której nie interesują fajne kawałki, tylko znane kawałki. Stąd requesty o zagranie piosenki z komórki. Ja bym się wstydził, no ale nie rozliczam.

Uwielbiam grać Lapdance, szczególnie jak impreza jest już dobrze rozkręcona. Fajnie się patrzy na dziewczyny, które wiedzą, o czym jest ten numer. Czysty hedonizm i ogień piekielny.


Ale absolutnym kocurem minionego weekendu jest Dillon Cooper. Rocznik '92 z wajbem jak Big L, do tego gitarzysta, rolkarz i aktor. Mało? No to słuchaj:

wtorek, 4 czerwca 2013

Prawdziwi dżentelmeni pomagają

Z pewnością daleko mi do dobrego wychowania, choć rodzice stawali na głowie (jak b-boys i flygirls), żeby coś dobrego ze mnie było. Ludziom z miłą aparycją jest łatwiej, naturalnie wzbudzają sympatię, a jak są grafikami, to dostają wszystko za darmo. Ja tak nie mam, przykład poniżej:


Spostrzegawczy ludzie od razu zapytają - ej, Mat, co to za koszulka? Czy to ten słynny Jamajczyk z Niemiec? Otóż nie. Mój brzydki look ociepla koszulka, którą można kupić na stronie sklepu CupSell. ALE! koszulka ma głębokie i pozytywne przesłanie:
Prawdziwi dżentelmeni pomagają. Tak mówi Karol Paciorek. Tak trzeba.
Lekko Stronniczy zbierają pieniądze na dom dziecka w Sieborowicach. Cała kasa, za którą kupicie koszulki i kubki, zostanie przekazana tej placówce. Karol i Włodek, wparci przez Radka i Tytusa opowiedzą o tym lepiej, bo mają złote zegarki i nienaganne stylówy:


Jeśli jeszcze się wahacie - moja osobista succes story: kupiłem koszulkę i znalazłem pracę. Sprawę bada komisja z Lichenia.

niedziela, 2 czerwca 2013

From ex girl to next girl jak Guru

Notka będzie dosyć osobista, bo dotyczy rozstań. Smutny to temat, bo nikt nie lubi, jak jego druga połowa nagle zaczyna świrować. Ale od początku. Najpierw jest dobrze, wszystko się układa, motyle w uchu, serce mocniej bije przy każdym zerknięciu na telefon. Potem przychodzi taki moment, że człowiek zdaje sobie sprawę, że ten mechanizm nie działa dobrze. Zwykle, starania o naprawę złego stanu rzeczy są na darmo, bo druga strona jest uparta jak osioł. Zmęczony walką z wiatrakiem rzucasz wszystko w cholerę. In your face, Deezer.

Początkowo byłem zachwycony serwisem i jego interfejsem. Wszystko ładnie poukładane, w katalogach (chociaż zdarzały się kwiatki typu How To Dress Well w kategorii metal), aplikacja mobilna stabilna (podwójny rym na wejście), sporo płyt z Polski, większość nowości na czas - nie było się do czego przyczepić. Problemy zaczęły się po wprowadzeniu nowej appki, która zawierała mnóstwo błędów. Na samym początku nie można było jej wyłączyć, bo ciągle działała w tle (jak Iluminaci). No ale w miarę szybko pojawił się update i wierzyłem mocno, że problemy wreszcie się skończą. Niestety, nie było tak dobrze. W ciągu 10 minut grania w trybie offline aplikacja zżerała 20% baterii, zawieszając się przy tym 2-3 razy. Nie pomagała reinstalacja - to samo działo się na Nexusie 7 i na SGS2 z baterią 2000 mAh. Gwoździem do deezerowskiej trumny był początek tygodnia, kiedy to, totalnie z du*y (choć to może złe określenie) na telefonie wyświetlił mi się komunikat, że aplikacja jest zainstalowana na więcej niż 3 urządzeniach i nie będzie tu (na komórce) obsługiwana. Okazało się, że program sam dodał nowy sprzęt do listy - co dziwne, łącznie tych urządzeń było trzy (zagadka filozoficzno-matematyczna: czy 3 to więcej niż 3?). Przez 4 dni nikomu to nie przeszkadzało, aż tu nagle... no właśnie, tak z du*y.


Nie widząc możliwości poprawy zrezygnowałem z abonamentu Premium+ i testuję Spotify. Aplikacja ma kilka plusów i kilka minusów (w stosunku do Deezera):

PLUSY:
  • działa jako samodzielna aplikacja desktopowa, nie obciążając przeglądarki, współgra z iTunes,
  • wersja mobilna działa stabilnie, nie wywala się, koncentruje się na playlistach i singlach a nie albumach,
  • ma więcej aplikacji powiązanych (Hype Machine, NME, Rolling Stone itp.),
  • zjada minimalną ilość baterii w trybie offline.
MINUSY:
  • nowe wydania - lepiej to było rozwiązane w Deezerze, czytelniej podzielone na kategorie. Jeśli byłem zainteresowany hip-hopem to w tej zakładce szukałem nowości. Teraz mam misz-masz, do którego muszę się przyzwyczaić,
  • integracja z Last.fm w Deezerze była o wiele lepsza, jeśli mówimy o trybie offline. Wtedy to, appka "pamiętała" scrobblowane utwory i udostępniała je, gdy telefon przechodził w tryb online. W Spotify tryb offline jest na zawsze offline (głębokie). Patrząc po forach internetowych martwi to większą ilość osób,
  • zdecydowanie mniejsza ilość polskich wykonawców (czasem to plus).
Tak to wygląda po kilku dniach testów. Filozoficznie rzecz ujmując - nie można mieć wszystkiego, drogi panie. Jeśli jednak chodzi o mój spokój i rozsądne użytkowanie telefonu (bez obawy, że po godzinie padnie świeżo naładowana bateria) - jestem aktualnie za Spotify. Nie wiadomo jednak, jak to wszystko będzie wyglądać po jakimś większym apdejcie, dlatego też intensywnie wykorzystuję 30-dniowy trial.