Przejrzałem sobie ilość roboczych notek i jest tego sporo. Hate me now, piszę mniej bo pracy mam więcej, choć ilość przemyśleń mnie przytłacza. Może założę videobloga? Z pewnością stracę jeszcze kilku czytelników.
Mijający weekend był szalony. Całowałem Ryana Goslinga, na rowerze poczułem krew, ból i błoto po kolana (RIP Nike Vandal Veracruz), przesłuchałem z tysiąc piosenek i nie spotkałem kosmitów. To ostatnie jest szczególnie niepokojące, bo bardzo liczyłem na kontakt z kimś, kto wreszcie reprezentuje wyższą formę rozwoju. No ale nie można mieć wszystkiego.
Niedziela jest wyluzowanym dniem, dlatego przytoczę tylko dwie refleksje:
- Vine, serwis społecznościowy, na którym można publikować krótkie, zaloopowane filmiki, nie ma w Polsce łatwo. Gdzie widziałeś ten filmik? Na... (no właśnie). Tu przyda się typowo polska niechęć do nauki języków. Będzie: widziałem to na winie,
- jeżdżąc na rowerze obserwuję różne rodzaje swagu. Szczególnie budujące jest (NADAL) przywiązanie ludności do białych skarpet. I ja to rozumiem, szacun. Dziś, dla przykładu, przy temperaturze jak w piosence Seana Paula, widziałem jegomościa bez koszulki, ale za to w białych skarach prawie do kolan. Brawo!
Chciałem coś jeszcze napisać o liderach politycznych, ich braku charyzmy i rewolucji w Polsce, ale te notki nadal wiszą. Tyle się dzieje, że nie wiem, w którą włożyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz