Na przejażdżce rowerowej, jakieś 15 km od domu, zorientowałem się, że poszła mi dętka w tylnym kole. K*rwa, już drugi raz w ciągu 3 dni. Wiedząc jednak, że wk*rwianie się spory kawałek od domu nic nie da, zacząłem szukać pozytywów. Od razu pomyślałem dobrze, że guma poszła w rowerze a nie w życiu osobistym. Oczywiście mógłbym w tym miejscu zacząć żalić się na patologiczne relacje damsko-męskie jak stojący latający chłopiec z Krakowa, ale po takiej wycieczce mogę odpuścić, c'nie?
Potem zbytnio uwierzyłem w życzliwość ludzką. Przemierzając osobistą drogę rowerowo-krzyżową napotkałem pana rolnika. Nadzieja podpowiadała pamiętasz jak rok temu wypchnąłeś Lanosa z rowu? To ja, karma. Wróciłam. Ale jak to bywa w relacji expectation/reality, rozmowa przebiegła tak:
- No co? Opona panu poszła?
- Tak - odpowiedziałem, licząc, że za pytaniem pójdzie jakaś chęć pomocy, rada, cokolwiek.
- Nooo, aha.
Jaką jasnością umysłu wykazał się ten człowiek pracy! Zobaczył mnie, mój rower z flakiem w tylnej oponie i przebiegle wysnuł wniosek, że jest przebita. Z pewnością by nie mógł zasnąć i wolał zagadać, żeby potwierdzić swoją teorię. Thank you captain obvious.
Obiecuję, że jak go kiedyś spotkam, podziwiającego z wnuczka lądujące samoloty na naszym przyszłym-wspaniałym-i-perspektywicznym lotnisku, zapytam: No co? Kiedyś wnuczka umrze, nie?
Dalszą drogę umilił mi nowy Jay-Z. Dobra płyta, dwa ulubione na tę chwilę numery poniżej:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz